dzień dobry :)
mieszkanie w samym środeczku miasta, wśród morza kamienic ma swoje zalety, ale ma też wady. jedną z nich jest... brak kwiatów. jak nie kupię, to nie mam. albo muszę kawałek wyjechać poza to moje śródmieście, znaleźć jakiś kawałek łąki, czy lasu, by mieć coś żywego na stole.
wczoraj wieczorem przypomniało mi się, że zabrakło nam żwirku dla Matyldy. zapakowałam syna do samochodu, podjechaliśmy do biedrony, wracamy... spieszyło mi się, bo puszczali film Woody'ego w tv, ale było tak miło, tak nastrojowo, ciepło, tak pachnąco... zatrzymałam się po drodze przy parku i poszliśmy na długi spacer. nie wiem, dlaczego jestem taka leniwa i tak daję się wciągać w wir pracy, domu, remontów, jazd samochodem, zakupów, firmy, komputera... zapominam o lesie, naturze, zapachu, zapominam o letnich dniach... najczęściej powietrze łapię jeszcze w nocy - wychodzę na dach i siedzę sobie patrząc w gwiazdy, rozmyślając i odcinając się.
trzeba to zmienić. koniecznie. więcej ruchu (mój kręgosłup mooocnoooo się upomina!), więcej przyrody, więcej relaksu, obiecuję sobie. absolutnie. koniecznie.
ale wracając do spaceru. hmm... w parku były kwiaty na klombach, hehe, nie odważyłam się. więc zerwałam jedyne, co się dao - jakieś chwasty, a co tam, zielone, może być :D
czarna serwetka w kuchenny rzucik nieźle pasuje do całości.
tymczasem... jestem w drodze do Ikei! to dla mnie prawie święto, mam tak daleko, że jak już mam okazję odwiedzić to miejsce, to chłonę :D
dobrego dnia :*